pis jak najbardziej zamierzony. Ten ze skeczu "sęk" kabaretu Dudek. A że nabrał nowego kolorytu, to i jeszcze lepiej. Często posluguję się wieloznacznościami. Pozwala to odczytywać na kilku płaszczyznach:)))
No tak, poszłam najbliższym skojarzeniem, niestety... Wieloznaczność to Twoja siła, ale nie tylko ona przecież. Język polski jest niewiarygodnie bogaty. W moim odczuciu francuski mniej, ale mam świadomość, że to nie jest mój język ojczysty. Dlatego zdecydowanie wolę przekład z tamtego na nasze, a nie odwrotnie. Chyba, że to Twoje wiersze...
lubię melodyjność języka francuskiego. Uwielbiam go w piosenkach. Podziwiam właśnie tak, jak kwiat na obrazku, gdzie ani powąchać, ani nazwać nie potrafię, a jedynie...czaruje. Wiele mam takich nieodwzajemnionych fascynacji:))Ostatnio wiele myślałem o trudnościach w przekładzie. O języku dominującym, Myślę że najwięcej niuansów wychwycą osoby które przekładają na swój język, ale czy ( z drugiej strony) potrafią je odczytać właściwie z tego drugiego?
To sprawa intuicji językowej właśnie. I znajomości języka oczywiście przede wszystkim, i "czucia" go i jeszcze mnóstwa innych czynników. Bywa, że odczytujesz niuanse, a za diabła nie znajdujesz słów, by je oddać w swoim osobistym, ojczystym języku. Albo odwrotnie. Mogłabym o tym godzinami. Albo idiomy, które w jednym języku np. się rymują, a w drugim absolutnie nie masz odpowiednika, o rymach nie wspomnę. Czasem trzeba zmieniać akapit, tytuł, kontekst, aby były osadzone w tzw. kulturowych realiach. Miałam taki przypadek, że trzeba było zmienić tytuł i imię tytułowej bohaterki w sztuce teatralnej, bo w treści jej imię nawiązywało do historii osadzonej we francuskich realiach, dla nas kompletnie niezrozumiałych. Imię Luiza brzmi podobnie jak nazwa morskich skorupiaków, które łowi się w oceanie i zjada. U nas Luiza została Jagodą w nawiązaniu do jagód, które też się zjada, a które bliższe są nam kulinarnie i kulturowo. Przepraszam za przydługi komentarz, ale ja naprawdę kocham swoją robotę i długo mogę o tym nawijać!
Widać że lubisz to co robisz. To wartość sama w sobie, niezależnie czego dotyczy.Mogac rozwijać własne zainteresowania móc się utrzymać na powierzchni, to szczyt marzeń. W tej chwili nawet nie potrafiłbym określić co by to było w moim przypadku. Ciągle mnie coś ciągnie w przeciwnych kierunkach i co gorsza nigdzie nie ma tam pieniędzy;). Dlatego też blog to odskocznia. Rodzaj higieny psychicznej.Taki trochę eskapizm:))
Całe życie mnie nosi, ciągnie i tyrpa po kniejach. Ten typ tak ma. Dobrze to określiłeś - utrzymać się na powierzchni, ale ledwo, ledwo, czasem nurkuję! Tu też oszałamiającej kasy nie ma, niestety. Przywykłam. Wracając do poprzedniego mojego komentarza - autorka sztuki musiała napisać na nowo fragment o jagodach! Na szczęście sztuka jak najbardziej współczesna, a poprzez długie rozmowy, eksplikacje i inne językowe zawijasy, zaprzyjaźniłyśmy się. To jest wartość niewymierna!
A wiesz, co tłumacze z Nim wyprawiają? Coś o tym wiem. Moja przyjaciółka ze szkoły, potem ze studiów jeszcze, mieszka teraz w Gdańsku i często tłumaczy różne wypowiedzi Wałęsy, uczestniczy (i tłumaczy) różne Jego wystąpienia i wypowiedzi...Oesu...jest w tym świetna, wyćwiczyła się, ale to zupełnie inna translatorska bajka.
Oj tak, żebyś wiedział! Dlatego nie lubiłam i nie lubię tłumaczeń symultanicznych, a już kabinowe, to czysty horror! Zżera mnie stres, jeśli już muszę, i mam obsesję "czarnej dziury" w głowie, co się zdarza, niestety. Coś się tam bełkotnie, ale tu właśnie powstaje kwestia odpowiedzialności.
Czy "pis" jest zabiegiem zamierzonym? Ars poetica? Bo jeśli tak, to się turlam wyobraziwszy sobie rzeczoną formację CAŁĄ z kulawą nogą!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
pis jak najbardziej zamierzony. Ten ze skeczu "sęk" kabaretu Dudek. A że nabrał nowego kolorytu, to i jeszcze lepiej. Często posluguję się wieloznacznościami. Pozwala to odczytywać na kilku płaszczyznach:)))
UsuńNo tak, poszłam najbliższym skojarzeniem, niestety...
OdpowiedzUsuńWieloznaczność to Twoja siła, ale nie tylko ona przecież. Język polski jest niewiarygodnie bogaty. W moim odczuciu francuski mniej, ale mam świadomość, że to nie jest mój język ojczysty. Dlatego zdecydowanie wolę przekład z tamtego na nasze, a nie odwrotnie. Chyba, że to Twoje wiersze...
lubię melodyjność języka francuskiego. Uwielbiam go w piosenkach. Podziwiam właśnie tak, jak kwiat na obrazku, gdzie ani powąchać, ani nazwać nie potrafię, a jedynie...czaruje. Wiele mam takich nieodwzajemnionych fascynacji:))Ostatnio wiele myślałem o trudnościach w przekładzie. O języku dominującym, Myślę że najwięcej niuansów wychwycą osoby które przekładają na swój język, ale czy ( z drugiej strony) potrafią je odczytać właściwie z tego drugiego?
UsuńTo sprawa intuicji językowej właśnie. I znajomości języka oczywiście przede wszystkim, i "czucia" go i jeszcze mnóstwa innych czynników. Bywa, że odczytujesz niuanse, a za diabła nie znajdujesz słów, by je oddać w swoim osobistym, ojczystym języku. Albo odwrotnie. Mogłabym o tym godzinami. Albo idiomy, które w jednym języku np. się rymują, a w drugim absolutnie nie masz odpowiednika, o rymach nie wspomnę. Czasem trzeba zmieniać akapit, tytuł, kontekst, aby były osadzone w tzw. kulturowych realiach. Miałam taki przypadek, że trzeba było zmienić tytuł i imię tytułowej bohaterki w sztuce teatralnej, bo w treści jej imię nawiązywało do historii osadzonej we francuskich realiach, dla nas kompletnie niezrozumiałych. Imię Luiza brzmi podobnie jak nazwa morskich skorupiaków, które łowi się w oceanie i zjada. U nas Luiza została Jagodą w nawiązaniu do jagód, które też się zjada, a które bliższe są nam kulinarnie i kulturowo. Przepraszam za przydługi komentarz, ale ja naprawdę kocham swoją robotę i długo mogę o tym nawijać!
OdpowiedzUsuńWidać że lubisz to co robisz. To wartość sama w sobie, niezależnie czego dotyczy.Mogac rozwijać własne zainteresowania móc się utrzymać na powierzchni, to szczyt marzeń. W tej chwili nawet nie potrafiłbym określić co by to było w moim przypadku. Ciągle mnie coś ciągnie w przeciwnych kierunkach i co gorsza nigdzie nie ma tam pieniędzy;). Dlatego też blog to odskocznia. Rodzaj higieny psychicznej.Taki trochę eskapizm:))
UsuńCałe życie mnie nosi, ciągnie i tyrpa po kniejach. Ten typ tak ma. Dobrze to określiłeś - utrzymać się na powierzchni, ale ledwo, ledwo, czasem nurkuję! Tu też oszałamiającej kasy nie ma, niestety. Przywykłam.
OdpowiedzUsuńWracając do poprzedniego mojego komentarza - autorka sztuki musiała napisać na nowo fragment o jagodach! Na szczęście sztuka jak najbardziej współczesna, a poprzez długie rozmowy, eksplikacje i inne językowe zawijasy, zaprzyjaźniłyśmy się. To jest wartość niewymierna!
A słyszę że u nas nie mogą się dogadać przy kręceniu filmu o Wałęsie, a wszyscy po polsku mówią:))- każdy po swojemu polsku;)
UsuńWałęsa ma swój własny, specyficzny język. Do tłumaczenia - masakra! Może dlatego nie mogą się dogadać?
OdpowiedzUsuńNo tak, ale to klasyk, często cytowany:)
UsuńA wiesz, co tłumacze z Nim wyprawiają? Coś o tym wiem. Moja przyjaciółka ze szkoły, potem ze studiów jeszcze, mieszka teraz w Gdańsku i często tłumaczy różne wypowiedzi Wałęsy, uczestniczy (i tłumaczy) różne Jego wystąpienia i wypowiedzi...Oesu...jest w tym świetna, wyćwiczyła się, ale to zupełnie inna translatorska bajka.
OdpowiedzUsuńTak sobie pomyślałem jaka odpowiedzialność spoczywa na tłumaczach.W końcu są jak saperzy czasem. Jeden błąd i wojna gotowa:))
UsuńOj tak, żebyś wiedział! Dlatego nie lubiłam i nie lubię tłumaczeń symultanicznych, a już kabinowe, to czysty horror! Zżera mnie stres, jeśli już muszę, i mam obsesję "czarnej dziury" w głowie, co się zdarza, niestety. Coś się tam bełkotnie, ale tu właśnie powstaje kwestia odpowiedzialności.
OdpowiedzUsuń