wtorek, 11 czerwca 2013

na wał nice

gęsi za wodą kaczki za wodą
a w wodzie nissan podąża
w głównym trendzie za  modą
płynie z deszczu pod rynnę
w świetle latarni i fleszy
a pis by się z kulawą nogą 
ze spływu takiego ucieszył


13 komentarzy:

  1. Czy "pis" jest zabiegiem zamierzonym? Ars poetica? Bo jeśli tak, to się turlam wyobraziwszy sobie rzeczoną formację CAŁĄ z kulawą nogą!
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pis jak najbardziej zamierzony. Ten ze skeczu "sęk" kabaretu Dudek. A że nabrał nowego kolorytu, to i jeszcze lepiej. Często posluguję się wieloznacznościami. Pozwala to odczytywać na kilku płaszczyznach:)))

      Usuń
  2. No tak, poszłam najbliższym skojarzeniem, niestety...
    Wieloznaczność to Twoja siła, ale nie tylko ona przecież. Język polski jest niewiarygodnie bogaty. W moim odczuciu francuski mniej, ale mam świadomość, że to nie jest mój język ojczysty. Dlatego zdecydowanie wolę przekład z tamtego na nasze, a nie odwrotnie. Chyba, że to Twoje wiersze...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. lubię melodyjność języka francuskiego. Uwielbiam go w piosenkach. Podziwiam właśnie tak, jak kwiat na obrazku, gdzie ani powąchać, ani nazwać nie potrafię, a jedynie...czaruje. Wiele mam takich nieodwzajemnionych fascynacji:))Ostatnio wiele myślałem o trudnościach w przekładzie. O języku dominującym, Myślę że najwięcej niuansów wychwycą osoby które przekładają na swój język, ale czy ( z drugiej strony) potrafią je odczytać właściwie z tego drugiego?

      Usuń
  3. To sprawa intuicji językowej właśnie. I znajomości języka oczywiście przede wszystkim, i "czucia" go i jeszcze mnóstwa innych czynników. Bywa, że odczytujesz niuanse, a za diabła nie znajdujesz słów, by je oddać w swoim osobistym, ojczystym języku. Albo odwrotnie. Mogłabym o tym godzinami. Albo idiomy, które w jednym języku np. się rymują, a w drugim absolutnie nie masz odpowiednika, o rymach nie wspomnę. Czasem trzeba zmieniać akapit, tytuł, kontekst, aby były osadzone w tzw. kulturowych realiach. Miałam taki przypadek, że trzeba było zmienić tytuł i imię tytułowej bohaterki w sztuce teatralnej, bo w treści jej imię nawiązywało do historii osadzonej we francuskich realiach, dla nas kompletnie niezrozumiałych. Imię Luiza brzmi podobnie jak nazwa morskich skorupiaków, które łowi się w oceanie i zjada. U nas Luiza została Jagodą w nawiązaniu do jagód, które też się zjada, a które bliższe są nam kulinarnie i kulturowo. Przepraszam za przydługi komentarz, ale ja naprawdę kocham swoją robotę i długo mogę o tym nawijać!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widać że lubisz to co robisz. To wartość sama w sobie, niezależnie czego dotyczy.Mogac rozwijać własne zainteresowania móc się utrzymać na powierzchni, to szczyt marzeń. W tej chwili nawet nie potrafiłbym określić co by to było w moim przypadku. Ciągle mnie coś ciągnie w przeciwnych kierunkach i co gorsza nigdzie nie ma tam pieniędzy;). Dlatego też blog to odskocznia. Rodzaj higieny psychicznej.Taki trochę eskapizm:))

      Usuń
  4. Całe życie mnie nosi, ciągnie i tyrpa po kniejach. Ten typ tak ma. Dobrze to określiłeś - utrzymać się na powierzchni, ale ledwo, ledwo, czasem nurkuję! Tu też oszałamiającej kasy nie ma, niestety. Przywykłam.
    Wracając do poprzedniego mojego komentarza - autorka sztuki musiała napisać na nowo fragment o jagodach! Na szczęście sztuka jak najbardziej współczesna, a poprzez długie rozmowy, eksplikacje i inne językowe zawijasy, zaprzyjaźniłyśmy się. To jest wartość niewymierna!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A słyszę że u nas nie mogą się dogadać przy kręceniu filmu o Wałęsie, a wszyscy po polsku mówią:))- każdy po swojemu polsku;)

      Usuń
  5. Wałęsa ma swój własny, specyficzny język. Do tłumaczenia - masakra! Może dlatego nie mogą się dogadać?

    OdpowiedzUsuń
  6. A wiesz, co tłumacze z Nim wyprawiają? Coś o tym wiem. Moja przyjaciółka ze szkoły, potem ze studiów jeszcze, mieszka teraz w Gdańsku i często tłumaczy różne wypowiedzi Wałęsy, uczestniczy (i tłumaczy) różne Jego wystąpienia i wypowiedzi...Oesu...jest w tym świetna, wyćwiczyła się, ale to zupełnie inna translatorska bajka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak sobie pomyślałem jaka odpowiedzialność spoczywa na tłumaczach.W końcu są jak saperzy czasem. Jeden błąd i wojna gotowa:))

      Usuń
  7. Oj tak, żebyś wiedział! Dlatego nie lubiłam i nie lubię tłumaczeń symultanicznych, a już kabinowe, to czysty horror! Zżera mnie stres, jeśli już muszę, i mam obsesję "czarnej dziury" w głowie, co się zdarza, niestety. Coś się tam bełkotnie, ale tu właśnie powstaje kwestia odpowiedzialności.

    OdpowiedzUsuń