piątek, 31 maja 2013

brzozie ciało

śmierć  na ostrzach z początkiem rosy
od wioski do wioski 
w rytualnym  szale
młode i silne kładzie głową pod topór
z wyniesieniem  na ołtarze
dziękczynny podarek

ostatnim szelestem sławią dobre słońce
deszcze wiosenne
grzebiąc  w trocinie
dla tych co przyjdą z kolejną procesją
jeszcze nieugięcie
śpiących po brzezinie





grafika- Eva Toure ( zamieszczam za zgodą autorki )



17 komentarzy:

  1. Ostro...
    Wena przychodzi do Ciebie o świcie? Do mnie - jeśli w ogóle - to pod wieczór. Czasem przychodzi sama, a czasem z Natchnieniem. A czasem muszę je zmusić.

    OdpowiedzUsuń
  2. Właściwie nie ma pory stałej. Jeśli szukać prawidłowości, to najczęściej przychodzi o niewczasie:)). Jak to wena rogata:)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Zasugerowałam się godzinami wpisów.
    Do mnie raczej ukradkiem przychodzi i nie zawsze zauważam...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym przypadku refleksja przyszła przed snem, a rano wierszyk się sam napisał:)). Często zamieszczam rano wiersze wieczorne, zostawione aby się"przespały". Rano wprowadzam korekty, a czasem rezygnuję z publikacji

      Usuń
  4. Oj tak, przespać twórczość mus. Moje przekłady śpią czasem po kilka dni, albo i dłużej, bo muszę odczepić się od oryginału. Inaczej łatwo o kalkę językową, co nie jest niczym złym, pod warunkiem, że kalka jest zabiegiem celowym.
    Pozdrawiam piątkowo i nareszcie ze słońcem!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za pozdrowienia:)- Czasem pomysły chodzą po głowie kilka dnie. Jeśli czuję że nie dojrzały zostawiam je w głowie. Wtedy ewoluuja czasem w zupełnie niespodziewanym kierunku. Wiersz finalny w niczym nie przypomina zamysłu. Najczęściej jednak kiedy już jest zapisany, mimo że czuję niedosyt, nie potrafię do niego wrócić, poprawić. Myśli pędzą do następnych, stąd wiele w moim pisaniu"niedoróbek"

      Usuń
  5. Wiesz, z niedoróbkami to bywa tak, że one są głównie w Twojej głowie - pomijam sytuacje skrajne. Z przekładem jest jednak trochę inaczej, niż z własną twórczością. Myli się ten, kto sądzi, że to praca odtwórcza - nie mówię o tłumaczeniu np. dokumentów, bo to są dwie różne sprawy i dwie różne umiejętności. Nie szukam wprawdzie zamysłu, bo miał go autor - szukam sposobu, by jak najlepiej go oddać. I czasem trwa to bardzo długo, czasem wymaga drobiazgowych poszukiwań, sprawdzania znaczeń, porównywania, przeszukiwania słowników synonimów, antonimów, symboli, związków frazeologicznych... a czasem trach, i jest od razu! Tak miałam z tytułem pewnej sztuki, który w dosłownym przekładzie brzmiał "Odgłos trzeszczących kości". Tym razem miałam "trach" i już, a efektem był "Grzechot kości". Kocham te numery i mogłabym o tym długo! Czasem autor użyje takiej figury, że jest kompletnie nieprzekładalna i niezrozumiała w realiach innego języka i innej kultury (w tym wypadku polskiej, oczywiście). Wtedy trzeba się z autorem skontaktować (o ile to możliwe, a przeważnie jest możliwe) i wypracować jakiś kompromis, albo znaleźć inne wyjście. Dzięki temu poznałam fajnych ludzi. Ale się rozpędziłam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Z przekładem jest trochę tak jak z intpretacją. Dokonuje się wyborów, a do tego tworzy się myśl jakby od nowa. Czasem przekład jest w/g mnie lepszy od oryginału. Mam wiele szacunku dla osób zajmujących się tym fachem. Bywa że w czsie przekładu dokonuje się cenzury i wiele uroku oryginału ginie. Pamiętam w odległych czasach pojawienia się mody na magnetowidy zalew pirackich kopi z tłumaczeniami bardzo różnej jakości. Oglądając "Gliniarza z Beverly Hills" z Eddym Murphym ( po taz pierwszy)- w zalewie przekleństw trudno było zrozumieć o co chodzi. A jednak ta wersja tłumaczenia miała swój urok. Później kiedy w telewizji oglądałem "ugrzeczniony" przekład brakowało mi tej wyrazistości.Zdarzały się te ( nieco. Później już w czasach dvd) -przekłady na język polski dokonywane przez osoby nie posługujące się nim biegle.W pamięci pozostaje mi lektor z silnym akcentem rosyjskim, który w filmie "Helikopter w Ogniu" - wkładal w usta amerykańskich żołnierzy w miejsce"yes sir!"- "tak panie!":)))- Powstawała groteska przenosząca akcję gdzieś w okolice gwiezdnych wojen:))))

    OdpowiedzUsuń
  7. Widziałam kiedyś western z niemieckim dubbingiem! Do dzisiaj to wspomnienie wywołuje śmiech! Pełno tam było zwrotów kojarzących się wyłącznie z wiadomym okresem w historii. Tamte pirackie kopie też pamiętam, przeważnie nie dało się tego oglądać. W przekładzie bardzo łatwo o wpadkę, zdarza się najlepszym. Jednak czym innym jest zabawna wpadka, a czym innym nieudolny przekład, a takich coraz więcej. Wydawnictwa oszczędzają i zlecają przekłady np. studentom 3 roku anglistyki(z całym dla nich szacunkiem), bo mogą im zapłacić 1/3 stawki. Efekt jest, jaki jest. A błędy jakie! Czy dasz wiarę, że kiedyś redaktor liczył mi słowa? W oryginale, w zdaniu było ich 10, a w moim przekładzie 12? I nie kumał, o czym ja mówię? Długo by gadać.
    I gdzie to słońce? Listopad już był!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas słońca po pachy:))- ale kazało na siebie czekać w polarkach;).dziś książki wydaje się z dnia na dzień, mnóstwo w nich błędów, nie tylko wynikających z tłumaczenia, ale wręcz z nieznajomości języka polskiego.:))- Nie chcę się
      " wymądrzać", nie jestem polonistą, lecz gdy czytam książkę i widzę błędy ortograficzne, recę mi opadają.. Sam nigdy zasad ortografii nie zgłębiłem, lecz jako wzrokowiec widzę je i w słowie pisanym wydanym drukiem mnie drażnią. Za "komuny" książkę wydawano kilka niesięcy, a czasem lat. Niezliczona ilość korekt, osb zaangażowanych w opracowanie tekstu, eliminowała takie niedoróbki. Dziś mimo selekcji i kilku czytań błędy wytykają czytelnicy:))))

      Usuń
  8. Na Dominikanie mieszkasz, czy co? Nie widziałam słońca od kilku dni (Wielkopolska)!
    Zgadzam się z Tobą w całej rozciągłości. Jak tak dalej pójdzie, to dokąd to doprowadzi? Przecież nie jest coraz lepiej, tylko coraz gorzej? System kształcenia jest coraz gorszy. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest mnóstwo, główny z nich to kasa. Ale nie będę przynudzać, bo to nie czas i nie miejsce. Róbmy swoje najlepiej, jak się da, bo nie bardzo mamy wpływ na to, co dzieje się "w tym temacie".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poznań oszczędny ponad miarę;))- Slońcem rozrzuca się Warmia i Mazury. Nie wykluczone że przy wykorzystaniu funduszy europejskich;)
      Edukację obserwuję na dzieciach. Mam wrażenie że jest nastawiona na rozwiązywanie problemów po najmniejszej linni oporu, a nie na poszerzanie wiedzy. Uczeń wykazujący się większym oczytaniem nie dostaje chocby pochwały. Może w dłuższej perspektywie ma to jakiś sens lecz ja go nie dostrzegam.Lektura( pobieżna) podreczników, choćby do histori, przyprawi o zawrót głowy. Rozumiem że zmienił się ustrój ,ale kiedy widzę że pomija się fakty historyczne, to zaczynam się zastanawiać czy nie działa cenzura w drugą stronę;))

      Usuń
  9. Nie mam nieletnich dzieci, to i w szkolnictwie niższego szczebla się nie orientuję. Widzę tylko, że 7-letnie dziecko sąsiadki nie umie czytać, rozpoznaje literki (nie wszystkie), ale nie potrafi złożyć 3-literowego wyrazu! Ludzie??? Czy to norma??? Orientuję się natomiast w szkolnictwie zwanym wyższym, w niektórych przypadkach - niesłusznie. Dotyczy to zwłaszcza szkół prywatnych, bardzo czasem dziwnych. Moja córka mawia o nich "Wyższa Szkoła Turlania Groszku". Włos na głowie dęba staje. Dziewczyna z sąsiedztwa zrobiła licencjat z rachunkowości, następnie magisterium z pedagogiki, bo innego kierunku w jej mieście nie ma. Wszystkie zaliczenia i egzaminy zdawała przez internet metodą kopiuj-wklej, wcale tego nie kryjąc. Dzisiaj jest magistrem pedagogiki specjalnej (!), a o Freudzie usłyszała po raz pierwszy pod koniec studiów. Skończyła je, ma dyplom i pretensje, że nie ma dla niej pracy "w zawodzie". Całe szczęście... Nie bez kozery rzekł był poeta, że taki naród, jakie młodzieży chowanie... Nie wiem, na co schodzimy, bo gdyby na psy, byłoby całkiem nieźle. Obawiam się, że schodzimy o wiele, wiele niżej.
    Masz rację, Poznań i okolice szczędzą na wszystkim. Ale niech tam. Mazury w tym roku długo miały przechlapane. Zatem ciesz się słońcem, bo jeśli i do Was dojdzie to z Poznania...

    OdpowiedzUsuń
  10. Właśnie doszło. Chlapzdrzy radośnie od nocy. Na szczęście już po weeckendzie właściwie. Co do dzieci, to siedmioletnie bywają na bardzo różnym poziomie. To idywidualna cecha rozwojowa. Nikt dziś nie zmusza do ślęczenia nad kajetami i wypisywania stona za stroną kolumn słów. Tu akurat jestem w rozterce. Bo sam pamiętam swoją szkołę i mam o niej jak najgorsze zdanie. Z drugiej strony, moja ocena współczesnej niesie pokoleniową zasadę marudzenia i narzekania "za moich czasów":)). No niemniej co do dewaluacji szkolnictwa wyższego- pełna zgoda. Student nie musi być zdolny, byle miał kasę na opłaty. Efektem setki i tysiące "wysoko" wyksztalconych bezrobotnych. Przykłady każdy ma wokół siebie. Choć jak się zastanowić, to też nie jest proces nowy. Spowszednienie i łatwy dostęp "szerokich mas" do zaszczytów z całą gamą punktów za pochodzenie wprowadził PRL. I sam pamiętam wykładowców o umysłach tak ścisłych że aż wylazło- że się tak metaforycznie wyrażę:)))

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie, to nie jest pokoleniowe marudzenie. Niedouctwo widać gołym okiem i na każdym kroku. Co oczywiście nie znaczy, że za PRL-u go nie było. Było i to jeszcze chyba gorsze, bardziej "siermiężne", nawet gloryfikowane. Sama nie wiem, co groźniejsze? Niedouctwo siermiężne, czy niedouctwo udające mądrość i - o zgrozo - w tę mądrość wierzące. Poziom wykształcenia psują prywatne uczelnie, nie bójmy się tego słowa. Co z kolei nie oznacza, że wszystkie państwowe są na najwyższym poziomie. Moja młoda sąsiadka po pedagogice żyje w przekonaniu, że pedagog to to samo, co nauczyciel. Znajdzie pracę w jakiejś szkole i będzie uczyć wiedzy o społeczeństwie - dajmy na to - Twoje dzieci. Ty się zorientujesz, ale 90% rodziców niekoniecznie. I tak to się kręci...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nauka jest towarem, nie misją, i co gorsza ma takie widzenie coraz więcej wyznawców. Uczelnie państwowe wciskają swój produkt także na studiach płatnych. Mają się stać dobrze prosperującym przedsiębiorstwem, więc misja schodzi na drugi plan, i zdaje się być fanaberią niektórych wykładowców.jak rozejrzeć się we wszystkich dziedzinach natrafimy na ignorantów, a wręcz czasem szkodników. Boję się chodzić do lekarza, Szlag mnie trafia w urzędach, że o agencie Tomku nie wspomnę;)Pozostaje wiara w młodzież. W ich chęci rozwoju mimo wszystko. Może jeden z nich będzie uczył moje dzieci?- Inny zostanie szefem( pozbawionym licznej rodziny do obsady stanowisk)- Mimo wszystko pozostaję optymistą:))- pozdrawiam:)

      Usuń
  12. I tego się trzymajmy, bo i cóż nam pozostało?

    OdpowiedzUsuń